Stanislovas Domarkas: „Cieszę się, że miałem okazję pracować z ludźmi teatru”
W 30. edycji konkursu „Obywatel Roku Kłajpedy” zostanie wybrany Honorowy Obywatel Kłajpedy. Czym jest dla Ciebie honor?
Muszę się dowiedzieć, czy potrzebuję tego zaszczytu? Jestem honorowym dyrygentem Państwowego Teatru Muzycznego w Kłajpedzie, honorowym obywatelem Płungian.
Miałem zaszczyt obchodzić w tym roku 85. urodziny. To mi naprawdę wystarczy. Chciałbym się tym z kimś podzielić, albo rozdać. W Kłajpedzie jest tak wielu honorowych ludzi, że nikt tego nie zauważył.
Z drugiej strony, że jestem już w takiej sytuacji, że kończę swoją „powieść” i nie wiem, ile stron mi zostało, jestem dumny i wdzięczny mieszkańcom Kłajpedy, którzy o mnie nie zapomnieli, którzy widzą mnie w zachodzącym słońcu i mówią: „Pracuj dalej”.
Pana bracia, dzieci, wnuki również wybrali drogę muzyka. Czy uważasz, że muzyka i teatr to powołanie?
Nie wierzę, że to jest w genach, ale nie wykluczam wpływu krewnych. W końcu, jeśli ojciec poluje lub łowi ryby, to jego syna też może to pociągać.
Chociaż w dzisiejszych czasach wszyscy są strasznie zafascynowani telefonami i wszystko inne jest tylko dodatkiem do telefonu.
Nie mieliśmy takiego wyboru. Moją pasją był teatr i muzyka. Kiedy byłem dzieckiem i uczyłem się w Kłajpedzie, w IV liceum na Starym Mieście, a nauczyciel pytał, kto chce iść do teatru, pierwszy podnosiłem rękę.
I chociaż sam byłem muzykiem i studiowałem obój w Konserwatorium Wileńskim, chodziłem do teatru co drugi dzień, znałem wszystkich aktorów i myślałem, że sam zostanę reżyserem teatralnym.
I okazało się, że po ukończeniu dyrygentury symfonicznej w Sankt Petersburgu dostałem powołanie do Teatru Muzycznego w Kownie. Miałem szczęście. Jak to mówią, jak ziarnko pszenicy do ślepej kury.
Przez całe życie był Pan dyrektorem teatru i dyrygentem, najpierw w Kownie, przez kilka lat w Mińsku, a od 1993 roku w Państwowym Teatrze Muzycznym w Kłajpedzie. To nie tylko sukces, ale także ciężar wielkiego obowiązku i odpowiedzialności.
Wszystkie zjawiska mają drugą stronę. Drugą stroną mojego sukcesu i szczęścia bycia w teatrze była ogromna ilość pracy, odpowiedzialności i ciągłego myślenia o tym, jak przetrwać, jak być, ale to oczywiście miałem we krwi.
Jestem przecież Żmudzinką z Płungian, pochodzę z zamożnej rodziny rolniczej. Byliśmy deportowani, ale uniknęliśmy deportacji.
Cieszę się, że miałem okazję pracować z ludźmi teatru, myśleć o nich, dbać o ich rozwój zawodowy.
W dzisiejszych czasach modnym słowem jest „empatia”. Kiedy zaczynałem karierę, nikt o tym nie mówił.
To, co powiedziałeś, jest ważne we wszystkich dziedzinach, nie tylko w teatrze.
Oczywiście, ale nie wszyscy w pełni to rozumieją.
Nigdy się nie chwaliłem. Nie dlatego, że nie mam się czym chwalić. Miałem, ale nie widziałem tego w sobie.
Widziałem ludzi wokół mnie, na dobre i na złe, którym trzeba pomóc poprzez życzliwość, a nie wrogość.
I tak mamy wrogów. Ile partii jest teraz na Litwie i wszystkie są podzielone.
Jeśli czynisz dobro człowiekowi, może się ono zamanifestować.
Myślę, że ważne jest, aby podnieść przynajmniej jedną osobę w swoim życiu, aby pomóc jej stać się wielką.
I miałem szczęście zrobić to dla wielu ludzi, dla orkiestry.
Po 1990 roku pojechaliśmy na tournée do Amsterdamu z Litewską Orkiestrą Symfoniczną. Jeden, dwa razy. Wszyscy muzycy byli szczęśliwi.
W tamtych czasach nikt nawet nie marzył o takich wyjazdach. W końcu do tego czasu można było pojechać tylko do demokratycznych Niemiec i to z aniołami stróżami.
A jak inaczej utrzymać muzyków w teatrze, który w tamtych czasach był w dołku.
Orkiestra nie ma prób w czwartkowe poranki. To praktyka, którą Pan wprowadził i która obowiązuje do dziś. Dlaczego?
Ponieważ ludzie, którzy uczą, a jest ich wielu w orkiestrze, muszą mieć wolne poniedziałkowe i czwartkowe poranki.
To była jedna z możliwości, które dałem muzykom, aby połączyć te działania i czuć się z tym dobrze w teatrze.
Cieszę się, że ta praktyka została utrzymana nawet po zmianie dyrekcji teatru.
Dziś Państwowy Teatr Muzyczny w Kłajpedzie jest na wysokiej fali, ale nie zawsze tak było. Do jakiego teatru Pan trafił? Jakie doświadczenie wykorzystał Pan w Kłajpedzie podczas 25 lat pracy w Teatrze Muzycznym w Kownie?
Kiedy przyjechałem do Kłajpedy, nie było zainteresowania teatrem. Ten budynek był po prostu domem kultury, w którym odbywały się tańce.
Na następny spektakl sprzedano 8 biletów. Moim pierwszym wyzwaniem było zaproszenie publiczności.
Wtedy wykorzystałem moje doświadczenie z Kowna, że operetka może przyciągnąć publiczność.
Nie było pieniędzy na produkcje. Zacząłem sam reżyserować. Potem był Hrabia Luksemburg Franza Lehára, Wesoła wdówka i Bayadere Imre Kalmana. Udało mi się. Ludzie zaczęli chodzić do teatru.
Jak się teraz czujesz w pięknym Państwowym Teatrze Muzycznym w Kłajpedzie?
Kiedy tu przychodzę, nie chcę wychodzić. Jest tak pięknie, tak jasno, tak wygodnie siedzieć tutaj, gdzie nikt nie zasłania widoku, i tak wygodnie czytać napisy końcowe tuż przed oczami, zamiast gdzieś daleko i wysoko.
Czy oglądasz spektakle teatralne jako widz, czy jesteś również zaangażowany w proces twórczy?
Teraz jestem jak Pradali, ale nadal jestem członkiem Rady Artystycznej, więc staram się uczestniczyć we wszystkich próbach i zobaczyć, co trzeba zobaczyć. Może udzielę kilku rad.
Jak ocenia Pan obecny repertuar Państwowego Teatru Muzycznego w Kłajpedzie?
Jestem dumny z tego, że Państwowy Teatr Muzyczny w Kłajpedzie, nawet bez własnej siedziby, poczynił wielkie postępy, wystawiając „Latającego Holendra”, operę o Kłajpedzie, kantatę „Carmina Burana”, balety „Święta wiosna” i „Pogłos”. Są to wspaniałe przedstawienia. Zespół teatralny rozrósł się do niewiarygodnie wysokiego poziomu.
Bardzo cieszy fakt, że w repertuarze teatru znajdują się dzieła operetkowe, takie jak opera komiczna Gaetano Donizettiego Córka pułku, Orfeusz w piekle Jacquesa Offenbacha, a także dzieła narodowe, takie jak balet Eduarda Balthasara Królowa węży i opera Podróż do Tylży. Narodowy gust w teatrze jest koniecznością.
Nie mam wątpliwości, że najnowsza produkcja, opera Podróż Philippa Glassa, która narodziła się w nowym teatrze, zrobiła wrażenie na wszystkich, ponieważ jest to dzieło przełomowe.
Co zaproponowałby Pan dzisiejszemu teatrowi, czego nie ma w jego repertuarze?
Kiedy studiowałem w prestiżowym Konserwatorium Petersburskim, bardzo znani profesorowie pytali mnie, jakie pięć dzieł umieścilibyśmy na szczycie piramidy.
Ponieważ to Rosja, w pierwszej piątce znalazła się oczywiście opera Borys Godunow Modesta Musorgskiego i Dama pikowa Piotra Czajkowskiego. Innymi dziełami były Carmen Georgesa Bizeta, Don Juan Giuseppe Verdiego i ostatnia opera komiczna G. Verdiego, Falstaff.
Obecnie wykonywanie dzieł rosyjskich kompozytorów na Litwie jest niemodne. Mam inne zdanie na ten temat, więc powstrzymam się od komentarza.
A dziś proponowałbym teatrowi wystawienie opery Dz. Bizeta „Carmen”.