Marokańska matematyka, czyli dlaczego pięć jest jak sześć
Królestwa są często wspominane w bajkach, a ponieważ Maroko jest królestwem, cuda wciąż się tam zdarzają. Nie wierz w to – odwiedź je.
Przemierzyliśmy znaczną część tego kraju i nie ma wątpliwości, że jest on magiczny. Ta magia jest prawdziwym oczyszczaczem głowy, więc jeśli celem wakacji jest ponowne uruchomienie mózgu, Maroko powinno znaleźć się wysoko na liście priorytetów.
Restart mózgu na wakacjach zdradzają takie sytuacje, jak mała kłótnia z drugą połówką o to, jaki jest dzień tygodnia i jaki jest dzień w ogóle, o czym może świadczyć słowo użyte i zapomniane w codziennym życiu, albo czas, który został przekształcony w lepką, ale przyjemną masę kolorów, zapachów i dźwięków, która jest zbyt lepka i przyjemna, by się z niej wydostać i w której nie chce się tonąć i tonąć i tonąć i tonąć i tonąć.
A jeśli już zdecydowałeś się pojechać do Maroka z powodu przeciążenia mózgu, musisz zrozumieć, że miejscowi mają swój własny sposób liczenia nie tylko czasu, ale i pieniędzy.
Ale nie powinieneś się tym martwić. I biada ci, jeśli nie zdasz sobie z tego sprawy lub jeśli spróbujesz zmienić Maroko zgodnie ze swoimi codziennymi nawykami. Po prostu poddaj się temu, a być może znajdziesz coś, czego nawet nie szukałeś.
Nasza podróż obejmowała około dwóch tysięcy kilometrów w dziesięć dni, odwiedzając Marrakesz, Casablankę, Rabat, Fez, pustynię Sahara, Ouarzazate, góry Atlas i Savirę (Essaouira).
Chociaż wydawało się, że była to co najmniej miesięczna wycieczka do kilku krajów, które były zupełnie do siebie niepodobne.
Więc gdybym miał wybrać tylko jedno najlepsze wrażenie lub rekomendację po podróży do Maroka, na Boga, nie mógłbym tego zrobić – kraj jest zbyt różnorodny i zbyt zaskakujący.
I dodałbym do prezentacji agencji, która zorganizowała wycieczkę – mówi, że jest to wycieczka edukacyjna. Dodałbym jeszcze – i doświadczalna.
Ale zacznijmy od początku. Jella, jak mawiają miejscowi – do dzieła!
Berber wyjaśnia filozofię życia
Po pierwsze, Maroko jest kompletną egzotyką dla oczu Litwina – wszystko jest tam zupełnie inne, począwszy od chaotycznego ruchu ulicznego, który obejmuje nie tylko samochody i tysiące skuterów, ale także konie, osły, muły, a w niektórych miejscach dumne wielbłądy załadowane noszami, które są częścią przepływu ruchu.
Mężczyźni w tradycyjnych djellabach i kobiety w nikabach są równie częstym widokiem na ulicach, jak ludzie ubrani w nowoczesne stroje. Inna sceneria, inni ludzie.
I głos muezina, który wzywa cię do modlitwy pięć razy dziennie, co sprawia, że drżysz, jeśli nie trochę się martwisz, podczas pierwszych dni pobytu.
Podczas gdy tutaj na Litwie starannie planujemy nasz czas i staramy się osiągnąć nasze cele za wszelką cenę, w Maroku ludzie mówiąc o przyszłości mówią in shala (Inshallah), co oznacza – jeśli Bóg zechce. Innymi słowy, plany powiodą się lub nie z winy człowieka, ale z woli Allaha.
Przyjdziesz jutro? Inszallah. Czy dotrwasz do weekendu? Inszallah. Czy dostaniesz to, co obiecałeś? Inszallah.
Jeśli się uda, to dobrze, jeśli się nie uda, to nic wielkiego. Najważniejsze to nie martwić się i nie panikować, bo wszystko jakoś się ułoży.
„Jest, jak jest”, mówi nasz marokański przewodnik Khalid Attemane, Marokańczyk, który ogromnie kocha swój kraj, mówi po litewsku i spędza sześć miesięcy każdego roku na Litwie, którą uwielbia tak samo jak swoją ojczyznę.
Takie podejście sprawia, że hiszpańska manjana może wydawać się błyskawiczna. W rezultacie w restauracji możesz nie dostać tego, co zamówiłeś, być może będziesz musiał poczekać na swoje zamówienie, rachunek. Jednym słowem, coś nie idzie zgodnie z planem. Zawsze miej to na uwadze.
W berberyjskiej wiosce nomadów tymczasowo osiedlonej wśród wydm Sahary, miejscowy Driz wyjaśnił nam ten sposób życia na swój własny sposób.
„Wy, ludzie Zachodu, macie zegarki, ale nie macie czasu, bo ciągle biegacie i staracie się nadążyć. Ale my jesteśmy wolni – pracujemy, kiedy chcemy, śpimy, kiedy chcemy.
Życie jest jak krowa: czasem daje mleko, a czasem gówno” – przekonywał Litwinów zaproszonych na herbatę w prymitywnym namiocie, wysokim może na metr, ze szmatami zarzuconymi na drewniane żerdzie.
Zapytałem go, jak liczy swoje lata, skoro czas jest tak nieistotny.
„Co za różnica, ile mam lat. Moja matka powiedziała, że kiedy się urodziłem, było gorąco i zachodziło słońce – to wszystko, co wiedziałem. Myślę, że mam 33-36 lat.
Tylko dlatego, że rząd nalegał, mam paszport z przybliżonym rokiem, pierwszym miesiącem i pierwszym dniem moich narodzin. I nie obchodzi mnie to. Każdy dzień jest jak urodziny”, powiedział Driz, członek ludu Berberów (lub Amazigh), który mieszka w Maroku.
Jeździ Toyotą Land Cruiser, która wspina się na najwyższe wydmy i korzysta ze smartfona. Ma zegarek, prawda?
Nie wierzysz w dżiny? Uwierz
Ale plany w Maroku mogą się nie udać nie tylko z powodu Boga. Dżin może sprawić różne niespodzianki. Nie mam na myśli napoju alkoholowego, ale ducha stworzonego z ognia i powietrza.
Nasz przewodnik Khalid mówi, że na pewno istnieją i mogą być dobre lub złe, i mogą zamieszkać nie tylko w domach, ale także w ludziach i zwierzętach.
Jeśli żona jest zła, są szanse, że to dżin w niej szaleje, a nie ona.
Ale jeśli zobaczysz całkowicie czarnego psa, według przewodnika, na pewno mieszka w nim dżin. Nawiasem mówiąc, psy nie są zbyt popularne w Maroku; islam zabrania wpuszczania do domu czworonożnego zwierzęcia, które w naszym kraju jest uważane za najlepszego przyjaciela człowieka, a muzułmanie (około 99% populacji kraju) opisują je jako brudne zwierzę.
Może dlatego bezpańskie psy, które widziałem w miastach, wydawały mi się takie smutne. A jeśli są smutne, mają prawo być smutne.
Jest to więc wspaniały kraj dla kotów. Nawet najbrudniejszy pręgus w Maroku będzie bardziej kochany niż gotowy na wystawę pudel królewski.
Dlatego ulice, sklepy i inne miejsca publiczne są pełne kotów. Mówi się, że nawet do meczetu może wejść osoba nie wyznająca islamu, na przykład turysta z Litwy.
Cóż poradzić, jest jak jest.
Jak liczą się pieniądze
Meczet w Casablance, nazwany na cześć byłego króla Hassana II, jest otwarty dla publiczności, ale tylko za opłatą.
Nie pamiętam dokładnie, ale to jakieś 120 dirhamów (około 12 euro). Absolutnie warto, ponieważ dom modlitwy nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego jest imponujący pod względem wielkości i piękna.
Mówi się, że jego budowa w latach 1987-1993 kosztowała około 800 milionów euro. Koszt ten nie został poniesiony przez króla, autora kaprysu, ale przez ludność kraju. Jakby wymuszony, jakby nie. Historia wygląda następująco: ludzie zostali zaproszeni do przekazania darowizny, a kiedy to zrobili, otrzymali certyfikat, aby to udowodnić.
Interesujące jest jednak to, że przy załatwianiu jakichkolwiek spraw w urzędach państwowych, certyfikat ten był wymagany wraz z całą papierkową robotą. Jeśli go nie miałeś, trafiałeś na koniec kolejki, a kiedy znów dostawałeś swój czas, procedura powtarzała się od nowa.
Tak właśnie może wyglądać dobrowolne poświęcenie dla wspólnej sprawy. Z drugiej strony to świetny pomysł na budowę litewskiego Stadionu Narodowego. Inaczej to się nigdy nie skończy. Albo zły dżin zamieszkał na placu budowy.
Nawiasem mówiąc, Marokańczycy nadal wydają duże sumy pieniędzy na utrzymanie tego imponującego meczetu. A przewodnik, który towarzyszył turystom, powiedział, że niemożliwe jest oszacowanie obecnej wartości budynku.
„Nieskończony” to sposób, w jaki opisał koszt domu modlitwy.
Liczenie pieniędzy w Maroku może być trudne, ponieważ małe lokalne sklepy nie mają cen przypisanych do towarów.
Odwiedzanie ich jest nieuniknione podczas podróży po Maroku, ponieważ są one najszybszym i najwygodniejszym sposobem na zaopatrzenie się w wodę.
Zakupiona woda jest niezbędna, ponieważ Europejczycy nie tylko nie mogą pić wody z kranu, ale także nie mogą jej używać do mycia zębów.
„Ja mogę, ty nie. Potrzebujemy ognia i ognia”, Yousuf wyjaśnił potrzebę gotowania wody, gdy wiózł nas jeepem przez pustynię.
Jeśli nie zastosujesz się do tej rady, być może będziesz musiał spędzić część wakacji w toalecie.
Gdy wycieczka zmieniła się w drugą połowę, po zatrzymaniu się w starożytnym mieście Ait Benhaddou, nasza grupa w końcu zrozumiała znaczenie wyrażenia „Pięć jest tak dobre, jak sześć”, powtarzanego w kółko przez naszego przewodnika Khalida.
Okazuje się, że jest to kurs obowiązujący w sklepie (oczywiście w sklepie nie ma cen) – butelka wody kosztowała 8 dirhamów dla nas, 6 dla reszty grupy i 10 dla pozostałych.
To tyle, jeśli chodzi o matematykę, choć Maroko słynie z jej historii – była jedną z głównych dyscyplin na najstarszym uniwersytecie świata, al-Qarawiyyin w Fes, założonym w IX wieku, gdzie studiował również Al-Khwarizmi, Arab, który położył podwaliny pod odkrycie współczesnej algebry.
Fes zrobiło na mnie największe wrażenie po wizycie w medynie, starym mieście, którego zawiłe uliczki codziennie przemierzają tysiące kupców i rzemieślników.
Niektórzy z nich są pochłonięci swoją pracą i nie widzą nikogo wokół siebie, podczas gdy inni oferują swoje towary dyskretnie, a jeszcze inni twierdzą, że nie wywierają żadnego nacisku, ale oferują co najmniej pięć przedmiotów na minutę, wrzucając je do panosy.
Można z nimi negocjować, a cenę (oczywiście nie zapisaną) można obniżyć o połowę lub więcej. Na przykład, kiedy moja żona zapytała sprzedawcę wyrobów skórzanych o cenę torebki, powiedział 600 dirhamów (około 60 euro), kiedy się odwróciła, sprzedawca oferował ten sam przedmiot za 250 dirhamów (około 25 euro), kiedy zaczęła odchodzić, cena spadła do 150 dirhamów (około 15 euro).
Żydowsko-arabska harmonia
Polecam wizytę w medynie Fes każdemu, może z wyjątkiem inspektorów jakości żywności lub obrońców praw zwierząt.
Bo nawet w najgorszych koszmarach nie śniło im się, w jakich warunkach może być przetrzymywana żywność na sprzedaż i zwierzęta czekające na swoją kolej, by stać się czyimś obiadem i oglądać egzekucję swoich współplemieńców.
Zrównoważony rozwój? Najwyraźniej nie ma takiego słowa w języku marokańskim (arabski dialekt to Darija), a pola i drzewa w tym kraju są wyłożone plastikowymi torbami, aby to udowodnić.
Ale nawet w takim Maroku można się zakochać.
Nie tylko ze względu na ogromną różnorodność widoków, zapachów i dźwięków, ale także ze względu na ogromne kontrasty. W chaotycznym, w jakiś sposób samoorganizującym się ruchu ulicznym (kierowcy mogą ignorować lub nie znać przepisów, ale ich wzajemne zrozumienie jest godne pozazdroszczenia) na ulicach miasta – mercedes i wóz ciągnięty przez osła, prosta jadłodajnia i stylowy bar kilka metrów dalej, który nie zmienił swojego wyglądu od tysiąca lat, rękodzieło i chińskie bibeloty, pustynia i śnieg na szczycie góry Atlas, Arabowie i Żydzi dobrze się dogadujący obok siebie.
Tak, nawet w kontekście dzisiejszych wydarzeń, oba narody świetnie się dogadują w Maroku, a w każdym dużym mieście są żydowskie dzielnice o nazwie Mella. Prawdą jest, że obecnie w Maroku jest tylko kilka tysięcy Żydów.
A same miasta są bardzo różne. Fes wygląda, jakby nie zmieniło się od wieków, podczas gdy Ifrane, oddalone o 45 kilometrów, przypomina Szwajcarię lub Salt Flats.
Nie tylko budynki są różne, ale także ludzie: Fes jest zdominowane przez Arabów, a dalej Berberów, którzy uważają się za wolnych ludzi. Wyjaśniłem już ich podejście do czasu i pracy.
Co ciekawe, w miasteczkach można zobaczyć sporo bocianów i boćków – są tam już w październiku. Nasz przewodnik, Khalid, mówi, że ten ptak jest bardzo lubiany przez miejscowych, bo przynosi szczęście, a jeśli zbuduje gniazdo na dachu domu, to cena budynku na rynku nieruchomości może się nawet podwoić.
Khalid mówi, że bocian jest ich ptakiem. Nie gniewaj się, Khalid – jest nasz, bo urodził się na Litwie, a w Maroku jeździ tylko na wakacje, tak jak my.
Festiwal Morski w Maroku
I oczywiście, będąc w Maroku, nie można nie odwiedzić pustynnego Paryża lub Czerwonego Miasta Marrakeszu, z placem Jemaa el-Fnaa, który Khalid przewodnik porównał do Festiwalu Morza – i tak, był w Kłajpedzie, która pozostawiła mu wrażenie bardzo drogiego miasta.
Nie zgadzam się z jego porównaniem, ponieważ plac Jemaa el-Fnaa wieczorem wygląda jak pięć Festiwali Morza jednocześnie ze względu na hałas, zapachy jedzenia i liczbę ludzi.
W Marrakeszu rozpoczęliśmy i zakończyliśmy naszą dziesięciodniową podróż po Maroku, zostawiając w mieście naszego przewodnika Khalida, który stał się naszym przyjacielem, i naszego kierowcę Abdula, który spieszył się, by zobaczyć swoją rodzinę – dwie żony – w pustynnym Paryżu po pracowitej i odpowiedzialnej pracy.
Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy miejscowi ludzie, których spotkałem podczas tej podróży, wydawali się mili i szczerzy.
Oczywiście starają się sprzedać coś turystom i zarobić pieniądze podczas krótkiego sezonu turystycznego. Próbują – być może zbytnio ufają Inszallahowi w swoich planach i wizjach – ale wciąż próbują. I z jakiegoś powodu już kibicuję temu krajowi, o jak najlepszą przyszłość dla niego i jego mieszkańców.
Ale na razie jest jak jest.