Jana Plodkova: Wszyscy musimy sobie pomagać w górach
Klara Antosova
12. 11. 2024
zegar
11 minut
Jana Plodková, wybitna aktorka swojego pokolenia, uległa urokowi życia na łonie natury. Ona i jej partner kupili dużą posiadłość w Karkonoszach, którą teraz urządzają.
Jak to się stało, że zająłeś się chałupnictwem?
Zaczęło się powoli: kiedy Filip i ja zaczęliśmy potrzebować miejsca poza Pragą, gdzie moglibyśmy nie tylko odpocząć, ale także zaspokoić nasze kreatywne komórki. Już wtedy lubiłem ogrodnictwo, sadzenie, kopanie w ziemi, a Filip lubił pracować z drewnem. Nie mieliśmy jednak odpowiedniej przestrzeni. Zaczęliśmy szukać i spędziliśmy na tym około trzech lat.
Potem pojawiło się ogłoszenie o domu na sprzedaż w Karkonoszach i pojechaliśmy go obejrzeć. Byliśmy całkowicie oczarowani tym miejscem, ale uznaliśmy, że jest za duże dla nas dwojga. Nie wiedzieliśmy, co z nim zrobić i wyrzuciliśmy to z głowy. Ale po roku dom znów pojawił się w ogłoszeniu. Z mniejszą działką i tańszy. Kiedy Philip powiedział, że wie, co z nim zrobimy, zdecydowaliśmy się. Zaczęliśmy tam jeździć, spotykać się z architektami i powoli przebudowywać i remontować nieruchomość. Nawet nie wiem, jak długo już remontujemy, ale mam nadzieję, że zbliżamy się do końca.
W zdaniu Czy zbliżamy się do końca? Słyszałem, że to typowe myślenie życzeniowe budowniczego! Czy to wyczerpujące?
Zawsze. Czasami jest to wyczerpujące, ale kiedy widzimy wyniki, jesteśmy szczęśliwi. Z drugiej strony, mamy tam świetnych pracowników. Sam rozmiar farmy sprawia, że wymaga ona czasu. To klasyczny układ farmy, czyli stodoła, chata, domek. Mamy ogrodzone podwórko, a wokół niego łąkę. Nie możemy się doczekać, aż zostanie ukończony. Jeździmy tam tak często, jak tylko możemy, spędzamy tam lato i czujemy się coraz bardziej przywiązani do tego miejsca. I to spełnienie marzeń: ja mogę kopać w ziemi, Filip zaczyna majsterkować, a my możemy zająć nasze umysły czymś innym niż Praga.
Czy trzymasz się oryginalnego planu przebudowy?
Tak. Po pierwsze dlatego, że budynek był ważny dla mieszkańców i poprzedniego właściciela, a po drugie dlatego, że nie chcemy tworzyć czegoś, co nie pasuje do tego miejsca. Po co budować nowoczesny budynek w takim miejscu? Staramy się przywrócić mu pierwotny wygląd, a nawet położyliśmy gontowy dach, z czego jestem najbardziej podekscytowany. Dach będzie służył nam tak długo, jak długo będziemy żyć. To najlepsza możliwa inwestycja.
Planujesz zostać tam na stałe, czy jest to tajny punkt ucieczki?
Na razie to miejsce ucieczki, ale w przyszłości chcemy spędzać tam więcej czasu. Praca zależy od nas obu, mnie i Philipa. Nie wiem, jakie projekty się pojawią, a jakie nie, a to nie jest dojazd do pracy. Byłoby to męczące również ze względu na stan autostrad, na których zawsze trwają prace i zawsze są korki.
Mówiłeś o tym, jak bardzo lubisz kopać w ziemi. Czy mam rację, widząc w tym swego rodzaju przeciwwagę dla twojego zawodu?
Jest to raczej dodatek, który sprawia mi przyjemność i z którym dobrze się bawię. Czuję, że kiedy pielę, sadzę i podlewam, mam jakiś związek z ziemią, która jest dla mnie ważna. Przez lata obserwowania siebie w naturze odkryłam, że prawdziwe patrzenie na zieleń lub podążanie za cyklami pór roku jest najbardziej uzdrawiającym procesem, jaki mogę sobie zafundować.
Czy to przyszło z wiekiem?
Tak, to przyszło z wiekiem, chociaż mam doświadczenie z dzieciństwa dzięki mojej babci, która miała mini tyczkę w pobliżu budynku mieszkalnego w Jičínves. Pamiętam, jak kazała mi zbierać migdały. Ale podobało mi się to, zobaczyć mandolinę, odkryć ją, to był skarb! Tata przez kilka lat miał pole niedaleko Jičína. Moja siostra i ja chodziliśmy tam pomagać, pieląc pas pełen ziemniaków, truskawek lub cebuli. Kiedy byłam starsza, nie było już tak wesoło. Filip i ja znaleźliśmy mieszkanie z tarasem. Stopniowo zaczęliśmy sadzić tam drzewa i rośliny, a do tej pory mam około trzydziestu doniczek i jest to mniej więcej dżungla. W mieście jest to rodzaj mikrokosmosu, który przyciąga pszczoły, motyle i ptaki, a teraz mamy sroki przylatujące po brzozowe gałązki. Kiedy kupiliśmy domek, po prostu rozszerzyłem swój zakres.
Jaką rolę odegrałeś w renowacji domku?
Zawsze robię atmosferę! Kiedy przyjeżdżają nowi pracownicy, lubię zrobić im kawę i upiec ciasto. Ale poważnie, nie zawracałbym sobie głowy nauką wycierania, nawet w przypadku prac budowlanych. Bardziej chodzi o to, że dopasowuję akcesoria i ustalam, jak to ma wyglądać zgodnie z Filipem i jego wizją. Jak na razie mamy gotową stodołę, zrobiliśmy ją dla siebie. Wszystko jest w naturalnych odcieniach, łącznie z glinianymi płytkami na ścianach. Dużo pracujemy z drewnem. Kupiliśmy większość wyposażenia, ale Filip zaczyna robić niestandardowe stoły do chaty.
Twój partner jest właścicielem popularnego salonu optycznego Zilka. Skąd wziął się jego związek z drewnem?
Trafił do niego przez przypadek, choć miał do tego predyspozycje. Kiedy odkrył drewno i pracę z nim i stopniowo zaczął nabywać dłuta i maszyny, odkrył, jak bardzo mu się to podoba. Potem jego matka dała mu do przeczytania kronikę rodzinną i okazało się, że jego pradziadek był stolarzem. Ma to po prostu w genach. Powiedział mi również, że kiedy chodził do szkoły w Brnie, założył firmę o nazwie Dřevíčko, robił drewnianą biżuterię, a następnie sprzedawał ją w pubach. Nie miał żadnego wykształcenia, jest laikiem, ale obserwuje na przykład japońskich stolarzy i podoba mu się sposób, w jaki pracują, nie używając śrub ani gwoździ. Wykonuje połączenia tak, aby pasowały do siebie jak puzzle.
To musi wymagać ogromnej precyzji i dużo cierpliwości!
Tak, dużo… Często uczy się czegoś, robi coś i jest to inne niż sobie wyobrażał. A potem przychodzi i mówi, że to jest albo małe, albo duże, bo jedyne, czego nie zrobił, to zmierzenie tego. Powiedziałem mu, że mógłby mieć firmę o nazwie Bajvočko zamiast firmy o nazwie Wood.
Oboje macie bardzo wyeksponowane zawody pod względem interakcji społecznych. Czy zamiłowanie do domków letniskowych i relacja z otoczeniem jest, powiedzmy, formą psychohigieny?
Absolutnie! Oboje tego potrzebujemy. Philip jest w optyce od rana do nocy, ja też. Tak to równoważymy, by zyskać wewnętrzną siłę. Jestem pewien, że można to nazwać psychohigieną.
Czy chciałbyś w przyszłości być w pewnym stopniu samowystarczalny w zakresie warzyw lub owoców dzięki farmie?
To bardziej kwestia czasu. Ogród wymaga pielęgnacji, tym bardziej jeśli chcielibyśmy coś wyhodować, i nie chodzi tylko o podlewanie. Jak na razie mamy dużo ziół, malin, dzikich truskawek rosnących wszędzie i podobnych upraw, które nie wymagają codziennej uwagi. Filip marzy o polu ziemniaków i pomidorów. Jeśli w przyszłości mielibyśmy stać się samowystarczalni, zdecydowanie musielibyśmy tam być na stałe.
Czy byłeś zaskoczony tym, jak bardzo przyciągnęło to Twoją uwagę?
Nie bardzo. Myślę, że w pewnym sensie do tego dążyliśmy. Na początku zastanawiałem się, czy nie stracimy chęci do podróżowania przez posiadanie domku. Nagle okazało się, że nie odkrywamy miejsc w Czechach, Europie czy na świecie. Kiedy mam wolny weekend, nie gram ani nie filmuję, jedziemy tam. Nawet w wakacje spędzamy tam większość czasu. Ostatecznie moje obawy były niepotrzebne, ponieważ kochamy to miejsce i kiedy czujemy potrzebę podróżowania, oddychania inną kulturą, innym powietrzem, jedziemy. To miejsce nie zobowiązuje nas do bycia tam przez cały czas.
Czy zostałeś zniechęcony do zakupu przez tych, którzy mogli mieć podobne doświadczenia?
Nie powiedziałbym, że zniechęcali, ale raczej ostrzegali. Słyszeliśmy, Cóż, tak, nadal będziesz tam, nadal będziesz pracował, nadal będziesz musiał kosić trawę…. Ale nadal będę kosił ogród, nie ma lepszej przerwy od telefonów i internetu. A właściwie od nicnierobienia, bo w Pradze mam tak, że nic nie robię tylko pracuję. W domku wstaję rano, decyduję co trzeba zrobić i nagle dzień mija jak woda! Wieczorem okazuje się, że cały dzień byłem na nogach, ciągle się nad czymś pochylałem, coś sprzątałem, coś nosiłem. Możesz poczuć ruch w swoim ciele. Tydzień chodzenia po ogrodzie lub po wzgórzach wielokrotnie poprawia moją kondycję! Uważam to za miły bonus.
Czy masz w głowie wymarzony obraz konkretnego miejsca, swojego zakątka?
Samo miejsce jest marzeniem. Jesteśmy na wpół odizolowani i mamy widok na zachód słońca. To mój koloryt, niemal stereotyp. Każdy zachód słońca jest inny i jesteśmy świadkami, jak miejsce zachodu słońca zmienia się wraz z nadejściem zimy, gdy wraca, to wielkie piękno. A kiedy nagle pojawia się to miękkie, ciepłe światło, słowa nie są w stanie tego opisać.
Czy robisz takie wycieczki, aby zobaczyć słońce w mieście?
Kiedy jestem w Pradze przez dłuższy czas, szukam takich miejsc, czy to jest Petřín, moja ukochana Kampa, ale często chodzę do ogrodów zoologicznych lub botanicznych. Lubię park Průhonice, gdzie są stare drzewa i można nie czuć, że jest się w mieście. Tutaj też mam swoje miejsca.
Widziałem piękne zdjęcie na Twoim Instagramie z naręczem gigantycznego rabarbaru. Masz jakieś tajne porady ogrodnicze?
To ja chwalę się cudzymi piórami! Rabarbar został zasadzony przez poprzedniego właściciela, właśnie zbieram plony. Udało mi się znaleźć genialne miejsce w półcieniu przy pryzmie kompostu, jest tam mnóstwo wody. Nie zdradzę więc tajnej wskazówki. Uważam, że w ogrodzie nie chodzi o planowanie, ale raczej o znajdowanie. Mogę wsadzić gdzieś roślinę, a jeśli sobie nie radzi, szukam dla niej nowego miejsca. Moja ulubiona metoda ogrodnicza jest przypadkowa. Lubię rozrzucać nasiona i obserwować, co z nich wyrośnie. Każde nasiono ma prawo do wolności, gdzie chce rosnąć, niech rośnie. Tego też uczy mnie ogród.
Gdzie szukasz inspiracji?
Prenumeruję czasopismo, które czytam, a odkąd jestem na Instagramie, szukam inspiracji w zdjęciach ogrodów. Kiedy idę na zakupy nasion, wciąż mam swoje wyobrażenie o tym, jak chcę, aby roślina wyglądała lub pachniała. To dość przypadkowe. Czasami okazuje się, że i tak nie mogę tego zrobić dla nasion, one same znajdują drogę. Ale nie pozwól mi mówić tylko o nasionach. Oddaliśmy część ogrodu ogrodniczce. Podzieliłem się z nią moją wizją, powiedziałem jej, jaki chcę mieć ogród, a ona to wymyśliła. Fakt, że jest naprawdę duży, sam nie zasadziłbym go w ciągu dziesięciu lat. We współpracy z nią i ogrodnikami stworzyliśmy część ogrodu z drzewami, krzewami, kwiatami, a nawet kwiatami jadalnymi. To coś w rodzaju ogrodu babci. A w międzyczasie wysiewam swoje nasiona i uzupełniam to, czego brakuje.
Czy masz w swoim ogrodzie spełnione marzenie, kwiat, za którym tęsknisz?
Staram się sadzić kwiaty, które współgrają z tutejszym klimatem i krajobrazem Karkonoszy. Oczywiście mam rzeczy, które tam nie pasują, jak komuna, krzew motyla. Ale ja go uwielbiam. Pięknie pachnie, przyciąga motyle. Po prostu może być bardzo cienki, więc bardzo uważam, aby nie pokryć Karkonoszy żywokostem. W przypadku trawnika i otwartych przestrzeni architekt zalecił mieszankę lokalnie uprawianych kwiatów, aby uszanować charakter krajobrazu.
Wspomniałeś, że Twoja przestrzeń jest pół-samotna. Czy masz przynajmniej kontakt z lokalną społecznością?
Mamy, dużo ludzi chodzi dookoła, mamy sąsiadów, po prostu nie jesteśmy częścią wioski. Jest zupełnie cicho, ale kiedy ludzie przechodzą obok nas, lubię z nimi rozmawiać. Zasada gór jest taka, że wszyscy musimy sobie pomagać. Kiedy jestem w ogrodzie, zamieniamy kilka słów. Czy to ich reakcje na to, co tam budujemy, pytam o wskazówki, o drogę.
Czy są zadowoleni, że zająłeś się renowacją tak ważnego miejsca?
Nigdy nie pytałem, ale z ich reakcji wynika, że tak. Gdybyśmy zostawili to tak, jak było, domek mógłby się zawalić.
Jak idealnie będzie wyglądał Twój dom, kiedy usiądziesz z kawą na podwórku i powiesz: to jest to?
To mniej więcej dzieje się teraz. Ponieważ w przeciwnym razie jest to niekończący się proces, zawsze będzie więcej do zrobienia. W głębi duszy mam nadzieję, że nigdy nie dojdziemy do tego punktu. W końcu po to tam jesteśmy.