Cienie żywych trupów w Kłajpedzie
Autor jeszcze bardziej uchyla rąbka straszliwej tajemnicy w następujących zdaniach: „To nie jest klasztor dla niezadowolonych z życia, ani więzienie dla ciężkich przestępców.
To leprozorium, kolonia trędowatych, coś w rodzaju cmentarza, na którym grzebie się żywcem”.
Historia lubi czasem paradoksy: tak zwane leprozorium znajdowało się na terenie dzisiejszego Parku Rekreacyjnego, obecnie jest to boisko sportowe dla dzieci. To rodzaj plucia na los, kiedy miejsce choroby i śmierci stało się odą do zdrowia i życia.
Być może ta okoliczność, a być może zbliżająca się pora duchów, jest tym, co doprowadziło do decyzji o opisaniu tego, co kiedyś było siedzibą żywych trupów.
Jednocześnie historia ta ilustruje, jak najbardziej nieoczekiwane warstwy przeszłości można znaleźć nawet w najbardziej niewinnym miejscu – parku miejskim, który wszyscy kochają.
Klątwa Memel
Litwini mają wiele powiedzeń związanych z trądem: jest on często używany do opisania niechcianej osoby, której wszyscy unikają.
Nie z powodu choroby, którą obecnie nazywa się wyeliminowaną po opracowaniu skutecznych szczepionek i nabyciu wrodzonej odporności (95% ludzi ją ma).
Ale w czasach starożytnych trąd był jak klątwa zesłana z góry na ludzi. Jest to straszna, przewlekła choroba, która zniekształca wygląd zewnętrzny człowieka i powoduje wszelkiego rodzaju problemy behawioralne. Była nieuleczalna i bardzo stara: została szczegółowo opisana już w starożytnych Chinach i Egipcie.
Choroba ta przerażała ludzi i była uważana za śmiertelną. W średniowieczu pacjenci byli umieszczani w koloniach trędowatych, zwykle pod opieką mnichów.
Pod koniec XIX wieku ówczesne miasto Memel (Kłajpeda) znalazło się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: z powodu wybuchu epidemii trądu w 1899 r. w mieście musiano zbudować leprozorium (Lepraheim) lub kolonię trędowatych, jedyną w całym Cesarstwie Niemieckim.
Jolanta Norkienė, w artykule opublikowanym w „Expressie Zachodnim” w 2012 r. (na podstawie materiałów dr Roberta Kocha (1843-1910), dyrektora berlińskiego Instytutu Chorób Zakaźnych), podaje przyczyny takiego stanu rzeczy.
„Można założyć, że trąd został wprowadzony do regionu Mémel, ponieważ warunki były sprzyjające – region miał połączenia morskie z krajami, w których trąd był powszechny, takimi jak Rosja, Szwecja, Norwegia itp. <…>
Większość chorych stanowili Litwini, którzy handlowali na targowiskach i przemycali towary, i musieli wjechać do Rosji, aby spotkać się z lokalnymi kupcami, handlarzami, robotnikami ziemskimi i żebrakami” – napisała.
Trąd został wprowadzony do regionu Mémel ze względu na ruch morski z krajami, w których choroba była powszechna: Rosją, Szwecją itp.
Kolonie trędowatych często zakładano na wyspach lub w innych odległych miejscach. Opuszczając kolonię w zaludnionym obszarze, pacjenci często musieli nosić grzechotki, aby ostrzec innych na odległość, że zbliża się trędowaty.
Powszechny strach przed trądem doprowadził również do śmierci osób z chorobami skóry, które wyglądały jak trąd.
Kłajpeda nie jest wyspą, więc kiedy choroba zaczęła rozprzestrzeniać się w samym mieście, docierając nawet do Smeltė na południu (gdzie znajdowało się wiele tartaków i pracowały setki ludzi z okolicy), postanowiono podjąć zdecydowane działania i zbudować szpital dla trędowatych.
Jako lokalizację wybrano park miejski (obecnie Park Rekreacyjny przy ulicy Herkaus Mantas): naturalną oazę z dala od ludzkich domów, ale taką, która mogła złagodzić cierpienie chorych. Kiedy lepraheim został poświęcony w 1899 r. (instytucja pozostała otwarta do 1944 r.), miał 15 pacjentów.
Budynek jest domem składającym się z trzech bloków połączonych korytarzami. Centralną część zajmowali lekarze, pielęgniarki i laboratorium, podczas gdy długie korytarze po bokach prowadziły do oddzielnych bloków męskich i żeńskich.
Pękające naczynia
Nie wiem dlaczego, ale nie napisał swojego nazwiska. Jednak wrażenia dziennikarza z tego zamkniętego i niewątpliwie przerażającego świata, który potajemnie budził ciekawość mieszkańców miasta, opublikowane w 1933 r. w czasopiśmie „Bangos”, pozwalają nam dotknąć niezbyt romantycznego, ale wyjątkowego epizodu z historii Kłajpedy.
Sporządzenie wysokiej jakości reportażu wymagało nie tylko odwagi, ale i ogromnego przygotowania psychologicznego.
„To miejsce jest rzadko odwiedzane, rzadko wpuszczane, rzadko otwierane są bramy. Ale jeśli ktoś kiedykolwiek przekroczy bramy, aby szukać schronienia w tym domu, nigdy nie wróci.
Od tego momentu rozległe przestrzenie ziemi, wzgórza, ogrody kwiatowe, morze i tysiące ludzi nie są już dla niego – jego świat ogranicza się do wysokiego ogrodzenia, cieszy się tylko błękitnym niebem, podmokłą okolicą, tymi kilkoma smutnymi drzewami, jedną inną osobą, którą spotkał ten sam los” – czytamy w publikacji.
Autor zapewnił, że przynajmniej w tamtym czasie nie było wiadomo, co spowodowało trąd, ale mężczyzna zachorował nagle.
„Z jakiegoś powodu ciało zaczyna się rozkładać, nieszczęsna osoba jest zjadana, torturowana i oszpecana. Rany otwierają się na ciele, rozprzestrzeniają się, osoba zaczyna gnić, mięśnie zaczynają odpadać od kości” – napisał odważny reporter, nie przebierając w słowach.
Rzucił też okiem na księgę gości: w ciągu 33 lat (od 1899 r.) „było bardzo niewielu odwiedzających, i to prawie wyłącznie w celach naukowych lub charytatywnych”.
W czasie wizyty dziennikarza w szpitalu przebywało 11 nieszczęśników. Opiekowały się nimi Siostry Miłosierdzia, które miały do czynienia z najcięższymi przypadkami.
„Kiedy przychodzisz ich pielęgnować, musisz mieć niezwykłą wolę i cierpliwość. Pielęgniarki są nie tylko straszne fizycznie, ale są w większości obłąkane. Trąd niszczy nerwy zmysłu smaku, ale oni, choć nie są już w stanie odróżnić, co jest smaczne, a co nie, czasami wpadają w szał, rozlewają zdrowe, smaczne jedzenie, które zostało podane, i tłuką naczynia. <…>
Trąd niszczy nerwy zmysłu smaku, a chorzy czasami wpadają w szał, rozlewają zdrowe, smaczne jedzenie i tłuką naczynia.
Jeśli jakikolwiek gość z drugiej strony ogrodzenia kiedykolwiek zawędruje do tych grobowców, nieszczęśnicy przyjmują go jako nieproszoną, niepotrzebną istotę, z bezczelnością i niezadowoleniem” – czytamy w artykule.
Można tylko próbować zrozumieć takie zachowanie chorych. „Nie jesteśmy tu dla was małpami, co z tego, że frajerami? Lubicie nas tak bardzo, że nawet się ślinicie? Byłoby lepiej, gdybyś się stąd wyniósł, póki jeszcze masz zdrowy pysk” – cytuje się osoby zarażone trądem.
Ofiary nie zostały wybrane
Dziennikarz najwyraźniej wiedział, jak radzić sobie z uciskanymi, więc udało mu się przeprowadzić wywiad z kilkoma z nich.
„Wśród nich są ludzie wykształceni, którzy ukończyli studia wyższe. Jeden z nich, z Palatynatu (Nadrenia-Palatynat – kraj związkowy w południowo-zachodnich Niemczech – przyp. autora), jest bardzo spokojny, najcichszy z nich wszystkich, już oślepł, rzadko opuszcza swój pokój, a odwiedzających przyjmuje z uśmiechem, jakby cieszył się, że o nim też ktoś jeszcze pamięta, o którym zapomniano” – opisuje swoje wrażenia.
Pojawiła się również prawdopodobna historia jego strasznej choroby: jego ojciec miał plantacje kawy w Brazylii, wrócił do ojczyzny, a potem cała rodzina zachorowała.
„Na początku wszyscy śmialiśmy się, że mam zmarszczki na twarzy. Ale kiedy mój ojciec i siostra zachorowali, lekarze zrozumieli. Wysłali nas do kolonii w Kłajpedzie. <…>
Piękno życia i różnorodność świata może docenić tylko ktoś, kto jest na zawsze ograniczony do tego ogrodzonego obszaru ziemi” – reporter przekazał krótkie wyznanie chorego mężczyzny.
Życie i egzystencja nieszczęśników została wzbogacona przez bibliotekę (Siostry Miłosierdzia robiły to dla tych, którzy nie mogli już czytać). Książki i radio były najlepszą rozrywką dla zamkniętych.
„Chociaż wydają się być pogodzeni ze swoim losem, ślady tłumionego bólu są widoczne na twarzy i w oczach każdego z nich. Są ludzie, którzy mieszkają tu od dziesięcioleci i znają każdy szczegół jak własną kieszeń.
Wysokie, sękate sosny płaczą podczas jesiennej burzy, a ich zawodzenie jest jak upamiętnienie jedenastu żywych zmarłych”, autor kończy swój niezwykle rzadki, ekskluzywny raport z kolonii trędowatych.
Trudno uwierzyć, że 90 lat temu to samo miejsce, w którym tętni życie, gdzie mieszkańcy Kłajpedy uprawiają jogging, a dzieci na deskorolkach i rolkach bawią się na rampach, zostało opisane w tak makabryczny sposób.
Niedaleko być może tych samych sosen, które niegdyś przyciągały wzrok człowieka naznaczonego straszliwą i, na szczęście, obecnie praktycznie wyeliminowaną chorobą, który był skazany na śmierć.