Eksperci wojskowi: tylko członkostwo Ukrainy w NATO zapewni trwały pokój proponowany przez Putina
Impulsy geopolityczne
W tym tygodniu miały miejsce dwa strategiczne wydarzenia polityczne o dużym znaczeniu. Kreml ustami Putina mówił o „trwałym pokoju”. Nic dziwnego, że cała tak zwana rosyjska opozycja na uchodźstwie oszalała, rozpowszechniając rzekomo dobre wieści, że Moskwa w końcu zaprowadza pokój.
Ta absurdalna narracja została natychmiast rozpowszechniona przez media, analityków, patologów politycznych i wszelkiego rodzaju ekspertów. Do chóru dołączyli zwykli orłowscy telewizyjni nobliści i rycerze imienia beau monde, którzy jeszcze wczoraj śpiewali teorie spiskowe na temat zamknięcia ambasady USA w Wilnie.
Dla nas putinowska przyśpiewka tych artystów jest całkowicie jasna i zrozumiała. Największa niechęć pochodzi od poważnych polityków i decydentów na wsi i w megamiastach na Zachodzie, którzy bardzo poważnie potraktowali niezwykle niebezpieczny wojskowy podstęp psychologiczny zaplanowany przez zbrodniarzy wojennych w Moskwie.
Pomysł, że rozlew krwi w Ukrainie, zamrożenie wojny i niekończące się negocjacje w sprawie okupowanych ziem mogą wkrótce zostać zatrzymane, świecił w ich oczach jak gwiazdka bożonarodzeniowa.
Obietnica naczelnego terrorysty Rosji, że zawarty pokój będzie trwały, prawdziwy, trwały, trwały, była wszędzie na medalach na ich piersiach, pochwałach, zapisach w książkach historycznych. A co, jeśli uda nam się to zrobić przed świętem narodzin Jezusa? Co jeśli w noc pełną cudów? Fanfary, pragnienie chwały i śpiew aniołów – „jakże łatwo Wschód was zwiódł!” (dla tych, którzy nie wiedzą, nie słyszeli, nie rozumieją dlaczego w cudzysłowie – poszukajcie piosenki Kaczora o naszym kraju).
Ta naiwna nadzieja na pokój z Rosją została wzmocniona wiadomością o deprecjacji rubla. Ogłoszenie przez Centralny Bank Rosji, że zwykli Rosjanie nie będą mogli kupić waluty przed końcem roku, ponieważ nie będą mogli jej sprzedać bankom, jeszcze bardziej podsyciło poczucie zbliżającego się krachu.
Z miesięczną stopą inflacji co najmniej czterokrotnie przekraczającą oficjalnie ogłoszone 6,8% i szefem RCB proszącym o pozwolenie na podniesienie stopy procentowej z 21% do 28%, wielu komentatorów i dobrych ludzi uznało to za dowód, że Rosja, z Putinem, Ławrowem, Biełousowem i pijanym Gierasimowem na czele, jest po prostu zmuszona do szukania pokoju.
Niestety, ani decydenci, ani mający dobre intencje głosiciele bankructwa Rosji nie rozumieją jednej bardzo prostej rzeczy. Normalna gospodarka wolnorynkowa ze wszystkimi jej prawami nie ma zastosowania w tym kraju – podobnie jak na przykład w więziennym kraju Korei Północnej. Rosja jest krajem surowcowym i do tej pory cały świat, w tym zachodnie demokracje, pomimo częściowo obowiązujących sankcji gospodarczych, kupował od niej te surowce.
My je kupujemy. I nie chodzi tylko o ropę dla Węgier, gaz czy uran dla Europy.
My, Europa, wraz z Chinami z powodzeniem dostarczamy agresorowi części, których produkcja wymaga zaawansowanej technologii i które Moskwa wykorzystuje do prowadzenia wojny.
Tymczasem cztery piąte Rosjan nie podniesie głowy, dopóki centralny aparat zapewnia nieprzerwane dostawy wódki i kiszonej kapusty.
Tak więc, o ile nie chowamy głowy w piasek, widzimy, że Rosja jest na wojennej ścieżce. Można ich wysadzić w powietrze i przewrócić jadącą lokomotywę z hordą ponad sześciuset tysięcy uzbrojonych DRL-owców. Można to zrobić siłą, teraz, albo…
Albo zawrzeć „trwały pokój”.
W idealnym przypadku, tak pożądanym przez wszystkich, powiedzmy, że pokój jest rzeczywiście trwały. W zamian za ukraińskie ziemie. Z Ukrainą „akceptującą” swoje straty poprzez rezygnację z członkostwa w UE i NATO. Z zachodnimi negocjatorami wiedzącymi i „sprytnie” przewidującymi, że rozpadająca się gospodarka Rosji w końcu się załamie. Nie, nie chodzi o kwestię Kurska, która w rzeczywistości jest dość prosta i została już, że tak powiem, rozwiązana.
Po pierwsze, dążenie Rosji do „trwałego pokoju” to tak naprawdę wojna domowa w Ukrainie. Rosja doskonale zdaje sobie sprawę z nastrojów dwustu tysięcy obrońców frontu. Jest także w świadomości przyjaciół i krewnych żołnierzy, którzy zginęli lub zostali ranni.
Po drugie, Kreml tylko czeka na okazję, by uwolnić kilkaset tysięcy troglodytów, którzy zasmakowali krwi. Agentów agencji szpiegowskich, kretów sieci wpływów i twórców piątej kolumny. Będą mogli swobodnie wędrować po demokratycznym Zachodzie, świętując „zwycięstwo”.
Po trzecie, gdy gospodarka wojenna upadnie, a gospodarka rynkowa zostanie zniszczona, horda głodnych i uzbrojonych Rosjan nie będzie szukać jedzenia i kobiet w syberyjskiej tajdze. Wiadomo gdzie.
Dlatego oświadczenie ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, że Ukraina mogłaby tymczasowo pogodzić się ze swoimi utraconymi/okupowanymi terytoriami w zamian za członkostwo w NATO, jest zarówno racjonalne, jak i mile widziane, i powinno być powitane głośnym aplauzem.
Tylko członkostwo w NATO, pod parasolem Sojuszu, jest gwarancją, że pokój może być rzeczywiście bardziej trwały, wytrącając Kremlowi atut ze szponów. Groźba wojny domowej zostałaby powstrzymana, podobnie jak ciągły szantaż Putina bronią nuklearną.
Kiedy dwa lata temu mówiliśmy, nie, głośno krzyczeliśmy, że członkostwo w NATO, nawet przy pojednaniu (tymczasowo) utraconych terytoriów, jest jedynym sposobem na zakończenie działań wojennych, nie zostaliśmy wysłuchani ani w Wilnie, ani w Brukseli, ani, trzeba to powiedzieć, w Kijowie.
Oskarżył ich o „eskalację konfliktu”, o próbę „wywołania III wojny światowej lub wojny nuklearnej”. To smutny paradoks, ale gdyby pan Zełenski aktywnie dążył do tego celu, gdyby jego dyplomaci aktywnie nad tym pracowali, gdyby jasno dali do zrozumienia, że są gotowi zaakceptować utratę terytorium, nawet przed wileńskim „szczytem”, prawdopodobnie coś by podczas niego osiągnięto.
Rozumiemy, że mówienie o tym jest bardzo nieprzyjemne. Bardzo nieprzyjemnie jest spojrzeć prawdzie w oczy. Nie mieliśmy wątpliwości wtedy i nie mamy ich teraz, że trwały pokój zostanie zapewniony: Wojska NATO wzdłuż linii frontu, zakryte niebo, odstraszanie nuklearne ze strony Sojuszu i ukraińska flaga obok pozostałych 32 państw członkowskich.
Uważamy jednak, że dziś jest już za późno. Berlin i Waszyngton, nie wspominając o Budapeszcie, są w innym wymiarze, na innej płaszczyźnie. Wezwanie ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Andrija Sybihy, w liście wysłanym w piątek do jego odpowiedników w NATO na przyszłotygodniowym spotkaniu w Brukseli, aby zaprosić Kijów do przyłączenia się do zachodniego sojuszu wojskowego, wygląda na desperacką próbę uchwycenia się słomy, która się kruszy, która się rozpada, która jest już zgniła.
Czy jest jakiś inny sposób? Tak. Nieustannie walić w Drisków, nie dawać im chwili wytchnienia, powstrzymywać ich wszelkimi sposobami, uderzając we wszystko na całym terytorium Rosji.
Póki Ukraina ma jeszcze ludzi, by to zrobić.
Punkty zwrotne
W nocy pojawiły się doniesienia o próbie zamachu stanu w Syrii przeciwko reżimowi prezydenta Baszara al-Assada. W Damaszku doszło do eksplozji przed budynkami rządowymi i medialnymi, słychać było strzały i doszło do starć z udziałem Gwardii Republikańskiej i 4 Dywizji.
Mówi się, że wysiłki zmierzające do obalenia Assada są kierowane przez generała brygady Hassana Loukę, szefa Dyrekcji Bezpieczeństwa Reżimu. Kanały mediów państwowych zostały zakłócone.
Miejsce pobytu Assada pozostaje niejasne. Niektóre doniesienia sugerują, że niedawno wrócił z Moskwy, podczas gdy inne sugerują, że on i część jego rodziny mogą nadal przebywać za granicą.
Sytuację dodatkowo komplikują postępy grup rebeliantów, takich jak Hayat Tahrir al-Sham (HTS), które zdobyły kluczowe obszary na północy Syrii, w tym Aleppo i część Hamy, i podobno posuwają się na południe.
Rosja pospieszyła z pomocą swojemu sojusznikowi i przyjacielowi, co jest dobrą wiadomością dla Ukrainy – im bardziej rozproszona jest horda, tym trudniej jest jej na linii frontu.
Rosyjskie lotnictwo, wraz z syryjskimi wojskami reżimowymi, uderzyło w oddziały rebeliantów przemieszczające się w kierunku Damaszku. Tak zwane państwowe Rosyjskie Centrum Pojednania Działań Wojennych w Syrii stwierdziło, że ataki rakietowe i bombowe były wymierzone w „punkty koncentracji bojowników, kwatery główne, magazyny i pozycje artyleryjskie” w prowincjach Aleppo i Idlib.
Jak zawsze, wszystko, co słyszymy od strony rosyjskiej, powinno być postrzegane jako dezinformacja, ale inne źródła podają liczbę ofiar śmiertelnych ataków na około 300 rebeliantów.
W niedzielę Rumuni głosują w wyborach parlamentarnych, w których skrajna prawica spodziewa się zwycięstwa. Kilka dni po tym, jak skrajnie prawicowy i prorosyjski polityk Calin Georgescu zdobył najwięcej głosów w pierwszej turze wyborów prezydenckich, badanie opinii publicznej w tym tygodniu wykazało, że nacjonalistyczny, ale prorosyjski Sojusz na rzecz Jedności Rumunii (AUR) ma niewielką przewagę nad rządzącymi Socjaldemokratami.
Wygląda na to, że Rosja otrząsnęła się po nieudanej operacji informacyjnej w Mołdawii i z wielką furią zaczęła wpływać na wybory wszędzie tam, gdzie docierają jej siarczyste działa.
Po spektakularnym zwycięstwie w Sakartveli, które ponownie poszło po myśli Gruzji, a rządząca koalicja pokazała UE środkowy palec, Kreml zrobi wszystko, co w jego mocy, aby w Rumunii litewscy Wajtkowie i Żmudzini świętowali swoje wyborcze zwycięstwo. Oczywiście kursu Bukaresztu nie da się zmienić tak łatwo jak Tbilisi, ale powszechny chaos i niepokój jest jednym z celów operacyjnych V Zarządu SVR.
Prawdą jest, że Kartwelczycy nie chcą tak łatwo pogodzić się z utratą umysłów i serc. Wczoraj późnym wieczorem tysiące demonstrantów zebrało się w stolicy, wznosząc barykady, wybijając okna i odpalając fajerwerki przed parlamentem, aby zaprotestować przeciwko zawieszeniu przez rząd negocjacji akcesyjnych z UE.
W pewnym momencie w budynku parlamentu wybuchł mały pożar, prawdopodobnie spowodowany przez fajerwerki. Protestujący spalili na schodach parlamentu kukłę Bidziny Iwaniszwilego, najbogatszego człowieka w Gruzji i założyciela partii rządzącej.
Państwowa Służba Bezpieczeństwa oświadczyła, że partie polityczne próbują „obalić rząd siłą”.
I choć wielu Litwinów z zadowoleniem przyjmuje te wydarzenia, musimy spojrzeć na sytuację racjonalnie i dojść do wniosku, że zamieszki i rozlew krwi są jednym z narzędzi psychooperacyjnych Kremla, prowadzącym do ostatecznego celu, takiego samego jak w Ukrainie, czyli wojny domowej.
Linia walki
W piątek Litwa ogłosiła trzech pracowników chińskiej misji persona non grata. Ministerstwo Spraw Zagranicznych powołało się na naruszenie Konwencji Wiedeńskiej i litewskiego ustawodawstwa, ale nie podało dalszych szczegółów. Chińscy oficerowie wywiadu otrzymali nakaz opuszczenia Litwy w ciągu tygodnia.
Z tej okazji (to tylko żart) rosyjskie i chińskie bombowce strategiczne wspólnie patrolowały wczoraj Morze Japońskie, Morze Wschodniochińskie i zachodni Pacyfik. Rosyjskie bombowce strategiczne Tu-95MS i chińskie bombowce strategiczne H-6K patrolowały przez osiem godzin w asyście myśliwców z obu krajów.
Ważnym faktem jest to, że rosyjskie samoloty wystartowały i wylądowały na lotnisku w Chinach, tym samym demonstracyjnie komunikując Osi Zła współpracę wojskową z aluzją do broni jądrowej.
W Ukrainie i Rosji doszło do starć w rejonie Kurska wzdłuż linii frontu. Obie strony wymieniały się atakami dronów, podczas gdy Rosjanie kontynuowali niszczenie ukraińskich miast i infrastruktury energetycznej za pomocą pocisków rakietowych.
Magazyn ropy Atlas w rosyjskim regionie Rostowa płonie już trzeci dzień.
Kreml przygotowuje się na poziomie taktycznym do okrążenia sił ukraińskich w Kursku i uderzenia na nie w celu wymuszenia odwrotu. Kreml czeka na silniejszy mróz, aby wywołać kolejną falę exodusu ludności cywilnej za pomocą zmasowanego uderzenia rakiet, dronów i bomb, aby zakłócić lub odciąć dostawy energii elektrycznej do miast.
Ukraińscy obrońcy opanowali krytyczną sytuację na froncie wschodnim w kilku kierunkach, ale ogromne morze mięsa armatniego gromadzi się w kierunku Pokrowska. Jeśli bariera obronna zostanie przełamana, Pokrowsk zostanie zalany pociskami.