Ostatnie posty

Premierę opery „Podróż” poprowadzi nieustannie podróżujący maestro Dante Santiago Anzolini, który po trzydziestu latach powraca do Państwowego Teatru Muzycznego w Kłajpedzie

Obecnie jego trasy koncertowe i produkcje sceniczne obejmują Europę, Stany Zjednoczone, Amerykę Południową i Afrykę Południową.

Zdobył międzynarodowe uznanie za swoje wybitne interpretacje późnoromantycznego repertuaru i muzyki XX wieku i jest znany jako odkrywca muzyki mniej znanych i młodych kompozytorów.

To nie pierwszy raz, kiedy dyrektor muzyczny i dyrygent opery Podróż przyjeżdża do Państwowego Teatru Muzycznego w Kłajpedzie.

W listopadzie 1994 r. amerykański dyrygent Dennis Russell Davies, po wizycie w Wilnie, gdzie wykonał europejską premierę utworu symfonicznego Itaipu słynnego amerykańskiego minimalisty Philipa Glassa, polecił swojemu asystentowi, młodemu akompaniatorowi opery w Bonn D. Anzoliniemu, ówczesnemu dyrektorowi Państwowego Teatru Muzycznego w Kłajpedzie Laisvei Dautartaite, aby został kierownikiem muzycznym produkcji opery Verdiego La Traviata.

Premiera spektaklu, która odbyła się w ostatni wieczór 1994 roku, została przyjęta półgodzinną owacją, a młody dyrygent stał się żywą legendą wśród muzyków miasta portowego i był wielokrotnie zapraszany do powrotu do Kłajpedy, aby dyrygować koncertami.

Ten sam D. R. Davies przedstawił Anzoliniego P. Glassowi, z którym rozpoczął twórczą współpracę, która trwa do dziś.

D. Anzolini dyrygował światową premierą swojej opery The White Raven na Expo’98 w Lizbonie (Portugalia) w 1998 roku, europejską premierą swojej Symfonii nr 8 (2005), zamówionej przez Linz Bruckner Orchestra, debiutem w Metropolitan Opera w Nowym Jorku w 2008 roku i debiutem w Metropolitan Opera w 2015 roku. Dyrygował również europejską premierą drugiej wersji Appomattox w Washington National Opera w 2015 roku, europejskimi produkcjami Akhenatena (Strasbourg Opéra national du Rhin, 2002; Teatro Regio, Turyn, 2015), a także dyrygował koncertami i przygotował do nagrania Symfonię nr 5 Requiem, Bardo, Nirmanakaya (Nonesuch, 2000).

Maestro Anzolini opowiada o trzydziestoletniej podróży twórczej, która przywiodła go z powrotem do Państwowego Teatru Muzycznego w Kłajpedzie, a także o twórczej kuchni pierwszej produkcji pierwszej opery Glassa na Litwie, która nie była jeszcze dyrygowana.

– Zdaje się, że imponuje Pan kolegom przygotowującym się do premiery Podróży znajomością języka litewskiego?

– Niewiele pamiętam, tyle lat minęło. Ale nadal potrafię powiedzieć kilka podstawowych zwrotów grzecznościowych – „dobry wieczór, dzień dobry”.

Na szczęście rozumiem więcej z tego, co mówi się do mnie po litewsku. Żaden z języków, które znam – a mówię po włosku, hiszpańsku, angielsku, niemiecku, francusku, portugalsku – nie jest spokrewniony z litewskim. Dlatego znacznie trudniej jest mi nauczyć się mówić po litewsku.

– Nie jest tajemnicą, że w Kłajpedzie jest Pan uważany za żywą legendę! Starsi widzowie i ludzie teatru wciąż pamiętają Twoją produkcję „La Traviata” Giuseppe Verdiego w KVMT z 1994 roku.

Później powrócił Pan do Kłajpedy na dwa kolejne występy – w 1996 i 2013 roku – z Chórem Aukuras i Kłajpedzką Orkiestrą Kameralną.

Muzycy wciąż opowiadają o Panu z wielkim szacunkiem i szczerym zdumieniem.

Teraz przyjechał Pan do Kłajpedy, aby wykonać operę swojego wieloletniego przyjaciela, amerykańskiego kompozytora Philipa Glassa, w nowo wybudowanym Państwowym Teatrze Muzycznym w Kłajpedzie. Jakie to uczucie wrócić do tego teatru i miasta?

– Przede wszystkim jestem zaszczycony i zachwycony. Dziękuję za miłe słowa. Powiedziano mi, że jestem tutaj uważany za legendę i zawsze mnie to zastanawiało.

Jestem prostym muzykiem, choć wiele studiowałem w różnych miejscach. Kocham muzykę: całe życie grałem na instrumentach, pisałem muzykę, dyrygowałem.

Nie oczekuję, że będę za to chwalony. To prawda, że zdarzało mi się to gdzie indziej, ale w Kłajpedzie odniosłem jeden z pierwszych sukcesów zawodowych.

Tak więc Kłajpeda to nie tylko miejsce, do którego przyjeżdżam, by wykonywać dobrą pracę, za którą mi płacą. To nie jest zwykłe miasto – na zawsze zapisało się w mojej pamięci i w moim sercu.

Pamiętam wszystko od pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem. Są rzeczy, które przychodzą i odchodzą, ale to pierwsze doświadczenie w Kłajpedzie zdecydowanie nie jest jedną z nich (śmieje się).

W 1994 roku byłem bardzo młody i pracowałem jako solista akompaniator w Niemczech. Dowiedziałem się, że Kłajpeda potrzebuje dyrygenta do La Traviaty Verdiego.

Kiedy przyjechałem, starałem się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Powiedziano mi, że na Litwie „La Traviata” jest wykonywana co roku w Sylwestra.

Myślałem więc, że wykonawcy są naprawdę zaznajomieni z tą operą, że wiedzą wszystko. Ale kiedy zacząłem próby, brakowało mi istoty tej opery – dramatu, zbliżającej się katastrofy, przeczucia śmierci i miłości w najczystszej postaci.

Czas dostępny na produkcję był bardzo ograniczony, więc byłem niezwykle zaskoczony tym, co mogłem zrobić w tak krótkim czasie.

Reakcja publiczności była taka, jakby widzieli cud.

Dla mnie również był to magiczny moment. Jedną z ważnych rzeczy w byciu dyrygentem jest to, że jeśli czujesz, że ludzie grający i śpiewający przed tobą są szczęśliwi, a publiczność za tobą jest równie szczęśliwa, jesteś w tym momencie najszczęśliwszą osobą na świecie.

Kiedy dowiedziałem się, że Kłajpeda znów się mną interesuje, wróciły wspomnienia sprzed trzydziestu lat. Zwłaszcza kiedy usłyszałem, że Kłajpeda buduje nowy teatr, byłem podekscytowany. supermotywowany do powrotu. Przez cały ten czas utrzymywałem kontakty z muzykami z Kłajpedy.

– Czego możemy się spodziewać po operze Philipa Glassa, którą przyjechałeś wykonać tym razem?

– Po raz pierwszy spotkałem Philipa Glassa w 1996 lub 1997 roku. Wraz z moim przyjacielem i wspaniałym dyrygentem Dennisem Russellem Daviesem towarzyszyliśmy mu na koncercie w Stuttgarcie, grając razem na trzech fortepianach.

Później dyrygowałem kilkoma jego operami i symfoniami. Nie tylko podziwiałem jego pracę, ale staliśmy się kolegami i dobrymi przyjaciółmi.

Moją pierwszą operą z panem Glassem był Biały kruk, potem dyrygowałem Echnatonem, a następnie Satyagrahą w Metropolitan Opera.

Glass powiedział mi, że Satyagraha była największym hitem jego muzyki w Nowym Jorku po Einstein on the Beach.

Zawsze był ze mną bardzo przyjazny, wdzięczny za sukces tej opery. To dla mnie wielki zaszczyt, ponieważ uważam, że pan Glass jest jednym z największych kompozytorów naszych czasów i wszech czasów.

Opera The Journey wyróżnia się na tle innych oper pana Glassa. Nie dyrygowałem nią wcześniej – była to dla mnie nowość.

Studiowałem to dzieło dogłębnie, wiele o nim czytałem. W porównaniu do, powiedzmy, opery o Mahatmie Gandhim („Satyagraha” – przyp. red. przyp. red.) lub egipskiego faraona Akhenatena, czuję, że jest to zupełnie inna, dziwna podróż.

Ta historia opowiada o słynnej podróży Kolumba, pół tysiąca lat temu, która zakończyła się rzekomym „odkryciem” Ameryki.

Ale tak naprawdę prowadzi do przedśmiertnego wyznania głównego bohatera o masakrze rdzennej ludności.

Kiedy myślę o ogólnej dramaturgii tej opery, najbardziej uderzający, kulminacyjny moment pojawia się w ostatniej części trzeciego aktu, epilogu, w którym Izabela jest przedstawiana jako szatan.

Mówi do Kolumba: „Czy nie widzisz mojej prawdziwej twarzy? Zabiłeś i zniewoliłeś tak wielu ludzi w imię wiary. Ale twoja wiara była pychą, nie Boga, ale Lucyfera, upadłego anioła zła”.

Krzysztof Kolumb leży na łożu śmierci, zastanawiając się, dokąd zaprowadziła go podróż jego życia, co tak naprawdę odkrył i dokąd pójdzie jego dusza. Jest to bardzo potężna refleksja na temat tego, czym jest życie i jakie jest jego znaczenie. To tutaj otwiera się transcendentna wiedza.

To różni się od historii opowiedzianej w, powiedzmy, Satyagraha. Ta opera jest cichą siłą prawdy, pokojowego oporu. A The Journey opowiada o odkrywaniu samego siebie na końcu wielkiej podróży życia.

– Co tak naprawdę dzieje się na końcu opery?

– Nie chcę zdradzać wszystkich tajemnic przed premierą, ale moim zdaniem główny bohater opery – Krzysztof Kolumb – dopiero na łożu śmierci uświadamia sobie, czego tak naprawdę dokonał i co odkrył.

Morał tej historii mógłby brzmieć: co zrobić, gdy nie wiemy, co robimy w naszej życiowej podróży. Jest to moralne, etyczne przesłanie.

W środkowej części opery, w partii chóru, napotykamy również elementy farsy i cyrku, które są alegorycznymi odniesieniami do ekonomicznych potęg świata.

W prologu widzimy szalonego naukowca nazywającego wszystkich innych szaleńcami, a następnie widzimy kapitana statku kosmicznego w drodze na nieznaną planetę.

Jest to interesująca metafora, która ustanawia opowieść o prawdziwej, historycznej podróży, która kończy się odkryciem czegoś, co istniało wcześniej.

Niepewny wynik obu historii ostatecznie prowadzi do odkrycia Ziemi, odkrycia Ameryki i uświadomienia sobie, że człowiek po prostu zabijał ludzi.

– Co możesz nam powiedzieć o muzyce operowej? Jakie są decydujące momenty w muzyce? Czy są jakieś wyróżniające się arie, które słuchacze mogą nucić w domu?

– W operze są miejsca, w których muzyka bardzo mocno przekazuje pewne zwroty akcji.

Podam kilka przykładów: duet między Izabelą i Kolumbem w drugim akcie, epilog, spowiedź Kolumba na łożu śmierci, a nawet humorystyczne ukłucia w środku opery, które są tymi skrzyżowaniami różnych kultur, o których wspomniał kompozytor, oraz siły działające w światowej gospodarce, które są groteskowo przedstawione.

Jest kilka bardzo pięknych arii kapitana statku kosmicznego, których melodie meandrują w górę i w dół nad nieustannym ruchem powtarzających się formuł rytmicznych.

Moim zdaniem w operze jest wiele momentów, w których piękno muzyki urzeka słuchacza samo w sobie, bez żadnych pośredników.

Na koniec historia z życia wzięta. Poznałem Philipa w Portugalii w 1998 roku. Światowa Wystawa Expo otwierała się w Lizbonie, a ja przygotowywałem premierę jego nowej opery „The White Raven”.

Siedzieliśmy w ogromnej przestrzeni wystawienniczej, przez którą przewijały się tłumy ludzi. Po lunchu usiedliśmy w kawiarni i rozmawialiśmy o tym, że muzyka jest albo piękna, łatwa do zrozumienia, albo trudna.

Nagle zatrzymała nas jakaś kobieta i zapytała ze zdziwieniem: „Czy to ty? Czy ty jesteś Philip Glass?” Odpowiedział: „Tak, to ja”.

Philip jest bardzo miłym, skromnym, prostym człowiekiem. Kobieta kontynuowała: „Nie mogę uwierzyć, że to ty. Co ty tu robisz?

Czy prezentujesz jakąś swoją muzykę na wystawie?” „O tak”, odpowiedział Glass. „Skomponowałem operę. Dziękuję.”

„To cudowne, uwielbiam twoją muzykę, jest taka piękna” – kontynuował nieznajomy.

Kiedy odeszła, Glass spojrzał na mnie i powiedział: „Rozmawialiśmy przez dwie godziny o muzyce: jej pięknie, melodiach. Pozostało tylko to, czego doświadczyłem przed chwilą: miłość, którą ludzie dzielą się z tobą”.

Leave a Response

Bogdan

Bogdan

Bogdan
Cześć, nazywam się Luca i jestem autorem tej strony z przydatnymi poradami kulinarnymi. Zawsze fascynowało mnie gotowanie i kulinarne eksperymenty. Dzięki wieloletniej praktyce i nauce różnych technik gotowania zdobyłem duże doświadczenie w gotowaniu różnych potraw.